Zachęcona efektem uzyskanym po sfilcowaniu wydzierganej na drutach broszki postanowiłam troszkę poeksperymentować :). Na pierwszy ogień poszła szara owcza wełna (z naszych rodzimych owieczek), którą kupiłam chyba z 20 lat temu i z której sporo resztek mi zostało. Wełna jest bardzo ładnie i równo uprzędziona, ale gryzie niemiłosiernie i jest dosyć szorstka w dotyku. Wydziergałam z niej kwiatka na drutach z zamiarem sfilcowania go. Umęczyłam się okrutnie, ręce mnie rozbolały od "męczenia" go, a efekt - no cóż, nie tego oczekiwałam.
Kwiatek wygląda tak:

Trochę się podfilcował, ale oczka nadal są widoczne :(. Wiem już, że naszej owczej wełny filcować więcej nie będę i odtąd chyba mój sweter z tej wełny zacznę prać w pralce - nic mu się nie powinno złego stać ;)). Niemniej kwiatkowi doszyję zapięcie i będę miała nową broszkę :).
Ciekawa też byłam jak filcują się rzeczy zrobione szydełkiem. Z ostatków wełny z szafirka zrobiłam na szydełku kolejną różyczkę (tę z poprzedniego posta zachowałam taką jaka była) - tyle, że mniejszą bo ... wełna się skończyła :). Tym razem filcowanie poszło szybciutko, a efekt - proszę bardzo:


Na zdjęciach jest jeden i ten sam kwiatek, tylko na różnym tle :). Po raz kolejny dochodzę do wniosku, że dobrych zdjęć to ja nie potrafię robić :(.
Po tej próbie stwierdziłam, że bardziej podobają mi się sfilcowane rzeczy zrobione na drutach niż na szydełku :).
Zdecydowanie nie jest to to samo co filcowanie z czesanki, niemniej uważam, że jest to fajny sposób na wykorzystanie resztek wełny, która nam pozostała z jakiejś robótki :).
Poza tym - dotarła dzisiaj do mnie przesyłka od
Laury, a w niej takie cuda:

Wełna Wing - 100% merynosa w euforii :). CUDNA!!! Teraz w euforii jestem ja i dziób mi się stale śmieje :)).
Idę się dalej cieszyć moją nową wełną, a Wam życzę miłego wieczoru :).