I znowu filcowe kwiaty, jednak tym razem nie róże :).
Ale po kolei. Odwiedziła mnie wczoraj
Poohatka. Przy kawie, herbacie i słodkościach spędziłyśmy bardzo przyjemnie i twórczo dzień :). Kasia uczyła mnie filcowania na mokro. Efektem tej nauki były dwa kwiaty. Pierwszy powstał grafitowy z dodatkiem szarości - chyba zainspirowała mnie wczorajsza pogoda ;). Krzywy okrutnie i niepodobny do żadnego znanego mi kwiatka - mąż stwierdził, że to chyba jakiś bardzo egzotyczny okaz, bo niczego podobnego wcześniej nie widział ;)).
Oto on:
Efekt mnie nieco podłamał - nie tego oczekiwałam. Postanowiłam jednak spróbować jeszcze raz, nieco innym sposobem. Tym razem w użyciu była czesanka w dwóch odzieniach fioletu. A efekt? Też bardzo daleki od ideału, ale podoba mi się troszkę bardziej :)
Wiem już jedno - w dziedzinie filcowania na mokro jeszcze baaaardzo dużo muszę się nauczyć :).
Pocieszam się tym, że przecież nie od razu Kraków zbudowano, a dziewczyny, które tworzą cuda z filcu też kiedyś zaczynały od nie zawsze udanych projektów :).
Najważniejsze jednak, że spędziłam bardzo przyjemnie wczorajszy dzień, bawiłam się świetnie i naładowałam swoje akumulatory. Bardzo Ci Kasiu za to dziękuję :)).
Miłego wieczoru Wam życzę :))